Skip to main content

Web Content Display Web Content Display

In memoriam

Web Content Display Web Content Display

Galeria zasłużonych Profesorów

Prof. Maksymilian Kawczyński (Ostroróg 1842 – Kraków 1906)

Prof. Stanisław Stroński (Nisko 1882 – Londyn 1955)

Prof. Władysław Folkierski (Paryż 1890 – Londyn 1961)

Prof. Stanisław Wędkiewicz (Rzeszów 1888 – Kraków 1963)

Prof. Stefania Ciesielska-Borkowska (Lwów 1889 – Kraków 1966)

Prof. Zygmunt Czerny (Lwów 1888 – Kraków 1975)

Prof. Maria Strzałkowa (Kraków 1908 – Kraków 1975)

Prof. Mieczysław Brahmer (Kraków 1899 – Warszawa 1984)

Prof. Halina Grzmil-Tylutki (Sanok 1954 – Kraków 2015)

Prof. Witold Mańczak (Sosnowiec 1924 – Kraków 2016)

Prof. Stanisław Widłak (Koniusza 1934 – Kraków 2017)

Prof. Anna Drzewicka (Przemyśl 1932 – Kraków 2018)

Prof. Teresa Eminowicz-Jaśkowska (Siewiersk [Polska] 1938 – Kraków 2018)

Dr hab. Monika Surma-Gawłowska (Szczecin 1970 – Kraków 2020)

 

Web Content Display Web Content Display

Wspomnienia o Kolegach

Web Content Display Web Content Display

"Co się dzieje z naszą klasą..." – wspomnienie o Arturze Gromczakiewiczu (27 XI 1955 – 12 VI 2007) / Marcin Eckstein

Pamięci Artura w X rocznicę Jego odejścia

Pojawiłeś się u nas pewnego jesiennego dnia 1972 roku, wczesnym popołudniem – wylądowałeś wtedy w naszej klasie po jakichś "przejściach" w poprzednich liceach, nawet nie dociekaliśmy jakich. Ale pewnie były skutkiem niezgodności Twojego "esprit rebel" z rygorami szkoły w PRLu lat 70.

Komitywę zawarliśmy już na dużej przerwie, kiedy to udaliśmy się wspólnie w kilka osób na "papieroska". Zaraz potem okazało się, że mieliśmy wiele wspólnych zainteresowań, no i tak to zaczęły się wspólne rozmowy i wypady na miasto. W Rio na Jana wypijaliśmy po "liliputku", czyli po małej kawie podzielonej na dwie filiżanki, co było możliwe dzięki cudownej wyrozumiałości słynnej Pani Kazi z Rio, która litując się nad naszym skromnym budżetem nalewała zawsze nieco więcej kawy, niżby to wynikało z prostego rachunku – mała kawa = 5 złotych czyli dwa liliputki po 2,50...

Łączyły nas więc różne nałogi, spośród których czytanie książek było jednym z ważniejszych.

Były to czasy popularności literatury iberoamerykańskiej, stąd pewnie u Ciebie te późniejsze iberyjskie ciągoty. Ulubionym naszym sportem było polowanie na książki, oczywiście iberoamerykańskie, ale nie tylko – wszystkie jakie się wówczas czytało. Po lekcjach, a czasem podczas nich, czyli zwyczajnie na wagarach, uganialiśmy się po księgarniach w poszukiwaniu poszczególnych pozycji. Kiedy udawało się coś znaleźć powstawał problem za co to kupić?! Staraliśmy się nie obciążać i tak lichych budżetów naszych Rodziców, pozostawał więc własny pomyślunek... Kiedyś moja Babcia zaangażowała nas do skopania ogródka, co nam zajęło cały dzień. Dostaliśmy 150 złotych na dwóch, ja wtedy kupiłem Gospodę pod Królową Gęsią Nóżką Anatole’a France.

Kiedy było całkiem źle z funduszami, a właśnie w Pegazie pojawiła się jakaś ciekawa książka – biegliśmy do antykwariatu Krzyżanowskich przy placu Szczepańskim, gdzie zaprzyjaźniony księgarz-antykwariusz pożyczał nam pieniędzy na piękne oczy.

W owym czasie w Krakowie działali wielcy reżyserzy teatralni, biegaliśmy więc do Starego i do Kameralnego oglądać przedstawienia Swinarskiego, Jarockiego czy Wajdy. Znane aktorki i aktorzy byli zapraszani przez nas, uczniów, na spotkania w szkole – mieliśmy więc na żywo do czynienia z Anną Polony, Danutą Maksymowicz, Janem Nowickim czy Markiem Walczewskim, pamiętam też spotkanie z Jerzym Jarockim.

Była nas całkiem spora grupka takich dziwaków, co to nie chadzali na dyskoteki tylko do teatru, a jak urządzali prywatki to przy czerwonym winie (słynne algierskie Gellala i Fatima); na prywatki nosiło się gramofon Mister Hit żeby słuchać z płyt winylowych 1 koncertu fortepianowego b-moll Czajkowskiego, sonat Beethovena, czasem Requiem Mozarta czy wreszcie ballad Wertyńskiego. Odstawaliśmy mocno od pozostałych kolegów i koleżanek, ale myślę, że mimo różnic w zainteresowaniach lubiliśmy się wszyscy i szanowali nawzajem.

Ballady Wertyńskiego śpiewaliśmy regularnie we dwóch, półgłosem, po rosyjsku, podczas lekcji matematyki, co doprowadzało do rozpaczy naszą nauczycielkę. W naszej programowej młodzieńczo aroganckiej i snobistycznej "literackości" i "antymatematyczności" twierdziliśmy, że tylko romanse śpiewane po rosyjsku pozwolą nam zachować zdrowie psychiczne na matematyce. Skutkiem tego w trzeciej klasie obaj na koniec roku mieliśmy poprawkę z matmy. Najlepsza matematyczka w klasie, Grażyna Kwiatek, z wielkim poświęceniem i samozaparciem przez całe wakacje przerabiała z Tobą wszystkie (tak! wszystkie!) zadania z podręcznika, których rozwiązań nauczyłeś się ponoć na pamięć (!). Poprawki zdaliśmy obaj, chyba nawet na piątkę.

Zaczytywaliśmy się też w Dostojewskim, Puszkinie i Lermontowie, co bynajmniej nie znajdowało odbicia w naszych notach z rosyjskiego, który to przedmiot, jako narzucony siłą, staraliśmy się w miarę możliwości bojkotować, usiłując uzyskać jakąś minimalną trójczynę, nie więcej, na świadectwie.

(Inspirujące były lekcje polskiego prowadzone przez wspaniałą nauczycielkę Muzię Sierotwińską. Na klasówkach z polskiego musieliśmy z Arturem siedzieć obok siebie gdyż inaczej odruchowo wybieraliśmy ten sam temat i omawialiśmy go w bardzo podobny sposób. Punktem honoru bowiem było dla nas odpisywanie od kolegów na klasówkach z przedmiotów ścisłych, ale nieodpisywanie na polskim.)

Mało kto z Twoich późniejszych kolegów i znajomych wie o tym, że byłeś swego czasu mocno usportowiony i na półwyścigowym rowerze Favorit w ciągu jednego dnia przejeżdżałeś z Krakowa do Zakopanego i z powrotem. Miałeś także niezłe umiejętności majsterkowiczowskie – pewnego dnia zjawiłeś się w szkole mając na nadgarstku, na pasku, budzik marki Slava, przerobiony przez Ciebie na zegarek naręczny.

Podczas spotkań, tzw. "prywatek", pogrywałeś czasem na gitarze klasycznej, śpiewając różne piosenki, z których do dziś utkwiła mi kołysanka po rosyjsku "Spij moj malczik miłyj..."

Razem zostaliśmy w czasach licealnych zawieszeni w prawach ucznia, za palenie papierosów w toalecie szkolnej, tych nieszczęsnych papierosów, które przyczyniły się w końcu do Twojego odejścia...

Były też wspólne eskapady na miasto i za miasto, i, czynione z dreszczykiem emocji i młodzieńczym buntem na twarzy, rozmaite wspólne mniej lub bardziej zakazane czynności.

Były pierwsze urzeczenia, pierwsze uczucia i chwile upływające w cieniu zakwitających dziewcząt...

Potem razem zdawaliśmy i zdali na romanistykę, ale Ty w krótkim czasie przeniosłeś się na nowootwartą iberystykę. Spotykaliśmy się jednak często na korytarzu, wypijali jakąś kawę w "Słowiankach" często w towarzystwie André Vigne’a, z którym uprawiałeś kawowo-kawiarniane konwersacje po francusku.

Choć nasze drogi zawodowe nieco się przez pewien czas rozeszły, zeszliśmy się potem znowu. W tym czasie bowiem w Pewexie pojawiły się pierwsze komputery: ZX Spectrum i Commodore. Popadłeś wtedy w nieuleczalne zauroczenie informatyką. Żeby oszczędzić nie kupiłeś oryginalnego monitora Commodore, tylko zdobywszy gdzieś cudem 14 calowy kineskop do sowieckiego telewizorka bodaj Junost’ 12, przerobiłeś go na monitor komputerowy. A że nie miał obudowy, to zrobiłeś ją z żółtego plastikowego wiaderka na śmieci. Potem nadeszła epoka IBM PC i Internetu. Dzięki pomocy Jacka udało nam się uzyskać od Instytutu maleńką salkę na zapleczu czytelni w sali 204, salki zwanej przez Ciebie "kańciapą", w której spędzaliśmy (a zwłaszcza Ty) długie godziny przekopując się przez niezmierzone, jak się już wówczas zdawało, możliwości sieci ogólnoświatowej. Pamiętam jak pokazałeś mi pierwszy serwer internetowy pozwalający na wysyłanie smsów na telefon komórkowy. Urzekało nas, że parę słów, które się napisało, biegło do serwera znajdującego się w Zairze, by po paru sekundach wyświetlić się na ekranach naszych polskich telefonów. Pamiętam też jak wstawałeś bladym świtem, żeby dzięki antenie satelitarnej nagrywać na video rozmaite materiały do nauki hiszpańskiego, w tym zwłaszcza lekcje, których główną postacią był niejaki Victor. Jako pierwszy chyba w Instytucie, a może i na całym Wydziale wprowadzałeś e-learning i wszelki nowoczesne techniki dydaktyki języków obcych. Przyczyniłeś się też walnie do stworzenia pierwszej strony internetowej naszego Instytutu.

W ten radosny okres eksplorowania niezwykłych możliwości informatyki globalnej wkradła się Twoja pierwsza choroba. Woziłem Cię czasem na kontrole do kliniki przy Botanicznej, co było dla mnie szczególnie dramatyczne, bo niewiele wcześniej mój śp. Brat spędził w tej klinice wiele miesięcy.

Potem, w sumie niewiele później, wylądowałeś w Barcelonie, gdzie przy okazji pierwszych badań lekarskich na Uniwersytecie odkryto u Ciebie tę straszną chorobą. Do dziś pamiętam mail, który dostałem od Ciebie: "Stary, odkryli mi raka płuc, będę operowany pojutrze". Wstrząśnięty zgasiłem wtedy palonego papierosa, mówiąc, że to będzie ostatni. Nie był, ale po pewnym czasie udało mi się odzwyczaić. Ty właściwie do końca byłeś uzależniony, pamiętam jak mówiłeś: "Przepraszam, muszę zapalić" i łykałeś tabletkę pomagająca ponoć się odzwyczaić.

Wydobrzałeś potem na parę lat. Kiedyś spotkaliśmy się pod Lyonem, u naszego licealnego kumpla Marka. Wracałeś wtedy do domu z Barcelony, ja z rodziną z wakacji gdzieś na południowym zachodzie Francji, no a Marek mieszkał wówczas w Septème. Umówiliśmy się na spotkanie i to było chyba pierwsze i ostatnie po latach takie spotkanie "trzech muszkieterów", takie jak za dawnych czasów... Siedzieliśmy długo w noc, żona Marka i moja poszły już dawno spać, a my nadrabialiśmy lata niewidzenia i uprawiali długie nocne Polaków rozmowy pod francuskim niebem...

Artur, nawet po 10 latach nie potrafię powiedzieć Ci: "Żegnaj".
Po prostu mówię Ci: "Do widzenia!".

Marcin Eckstein

Web Content Display Web Content Display

Wspomnienie o Krystynie Herzig [tekst w języku francuskim] / F. C.

Entre 1977 et 2020, Madame Krystyna Herzig a, infatigablement, enseigné le français. 

Madame Herzig a ainsi travaillé à l’Institut de Philologie Romane de l’Université Jagellonne, au lycée bilingue (XVII Liceum im. Młodej Polski et à l’Institut Français de Cracovie). C’est pourquoi, son activité inlassable a été récompensée par la remise de Palmes académiques (année 2014).

Au cours d’une carrière particulièrement riche et diversifiée, Madame Herzig a donc eu l’occasion d’être le professeur d’un grand nombre de jeunes – de 7 à 77 ans. 

Un seul point commun entre toutes ces personnes : le désir d’apprendre le français. Pour nombre de Cracoviens francophones, Madame Herzig était donc un visage familier. Son souci d’élégance à la française était sans doute un de ses atouts. Pour les grands débutants (et pas seulement), il faut sûrement que quelque chose se dise au-delà de tous ces mots qui restent à conquérir.

À l’évidence, Madame Herzig avait aussi un goût certain pour l’élégance des mots. Car quoi de mieux pour se débarrasser de la grisaille du quotidien que quelques mots plus vivants que les autres ? Alors, pour conjurer toutes ces petites tracasseries qui n’en valent pas vraiment la peine, on pourra toujours essayer sa formule : « Ce sont des balivernes. Passons outre ! ».

En bon français, ce genre d’attitude, ça s’appelle 
« avoir de la classe » ; 
po prostu.

F. C.

 

Photo : Krystyna Herzig lors de la remise des palmes académiques par L’Ambassadeur de France en Pologne, M. Pierre Buhler / © Ambassade de France en Pologne